Mania

Wejście do małego getta, róg ulicy Bodzentyńskiej i Rynku.

Mania Feferman, córka Srula Fefermana, właściciela sklepu „Tłuszcz” z naftą, olejami, smarami i wazeliną. Sklep mieścił się w kamienicy Gertlerów na rogu ul. Bodzentyńskiej i Warszawskiej. Sklep został przejęty przez niemieckie władze okupacyjne i przekazany powiernikowi. W ostatni dzień roku 1940 Mania wzięła ślub z Yumkiem Korngoldem. W 1941 roku Mania wrz z rodzicami, dwiema siostrami i bratem znalazła się w gettcie. Mieszkali razem z rodziną Alpertów przy ul. Dąbrowskiej. Rodzina Mani została zamordowana w Treblince 1942 roku. Po zagładzie kieleckiego getta Mania pracował w obozach pracy w Kielcach. W sierpniu 1944 roku została deportowana do obozu Auschwitz. Doczekała wyzwolenia i po wojnie wyjechała do USA. W 1979 ukazały się jej „Wspomnienia”

16 września (1939) nadszedł żydowski Nowy Rok (Rosh Hashana). W międzyczasie nasza piękna synagoga na Nowowarszawskiej ulicy została zamieniona na magazyn i więzienie. Wiele domów modlitw, ciemnych i zamglonych pokoi wypełniono ławkami i krzesłami, pokoje były przeładowane wiernymi. Rano w Yom-Kippur naziści wtargnęli do kilku z nich, wyciągnęli mężczyzn na Rynek, duży plac targowy w sercu miasta. Zgolono im brody.

Nadeszła wiosna, potem lato a wojna trwała. Jednak życie parło do przodu. Dzieci się rodziły, odbywała się Barmicwy i śluby, z zachowaniem wszelkiej ostrożności. Rzeczywiście, wbrew niepewnej przyszłości, a może właśnie dlatego nastąpiło ożywienie w zawieraniu pospiesznych małżeństw.
W getcie ludzie szybko zapomnieli o śmiechu. Każdego dnia Judenrat rozdzielał zupę dla rosnącej kolejki wygłodzonych ludzi. Wiecej i więcej wychudzonych i opuchniętych z głodu wychodziło na ulice z wyciągniętymi rękoma płacząc i żebrząc choć o mały kawałek chleba. Zniszczeni przez głód niektórzy przewracali śmieci i jedli trawę.
Nadszedł świt a wraz z nim zgiełk, który stawał się silniejszy z minuty na minutę. Wkrótce zostaliśmy otoczeni przez wściekłe warczące psy, hordy SS i uzbrojonych Ukraińców. Z palcami na karabinach maszynowych, kazali nam wyjśc na ulice. „Szybko, szybko!” . (..) Więc to tak, myślałam ci samozwańczy sędziowie będą decydować o naszym losie. Jak poprzez mgłę słyszałam z daleka, na prawo, na lewo, przyłączać się! Dzieci na lewo, starcy na prawo. Prawo i lewo! Tysiące młotków waliło w mój mózg! Każda osoba stawała przed „sędziami” do przeglądu. Ludzie, którzy pracowali w fabrykach czy warsztatach byli niezbędni dla przemysłu niemieckiego. Oni posiadali papiery, byli pewni , że zostaną skierowani na prawo. Ludzie bez papierów, szli wolno, drętwi i zobojętniali. „Twój zawód?” spytali kobietę przede mną, krzyknęła: „Gorseciarka!” i kiedy nadeszła moja kolej automatycznie powtórzyłam to samo i także poszłam na prawo.
Fatalny plac na ulicy Jasnej, Umschlagplatz, Głowna scena krwawych „akcji” wyglądał jak pole bitwy. Niedaleko drewnianych szop, ustępów, na płotach były kałuże zaschniętej krwi, pokryte rojami much. Splamione krwią palta, plecaki, kapelusze, pojedyncze buty, modlitewniki, potrzaskane okulary i dziecięce zabawki leżały rozrzucone po ulicach.

Nagle pociąg się zatrzymał. Nie było stacji, tylko tory. W ciemności powitała nas orkiestra grająca spokojną muzykę. „Wychodzić”. Dojechaliśmy do rampy i stanęliśmy na bocznicy. Ludzie w pasiastych ubraniach i okrągłych czapkach podeszli bliżej. „Szalom. To jest Auschwitz, wiecie, musieliście słyszeć o tym”.